Wyobraź sobie ogromną, naszpikowaną boksami przestrzeń biurową. Wszyscy gdzieś dzwonią, krzyczą, sprzedają. Klikanie klawiatury, szum klimatyzacji oraz unoszą" />

Wyobraź sobie ogromną, naszpikowaną boksami przestrzeń biurową. Wszyscy gdzieś dzwonią, krzyczą, sprzedają. Klikanie klawiatury, szum klimatyzacji oraz unoszący się w powietrzu zapach przypalonej kawy dopełniają słowa, które dla laika mogą brzmieć jak bełkot licealisty. Praca w „korpo” ma jednak swoją cenę, również lingwistyczną.

Angielski już dawno zagościł w słownictwie Polaków. Dla większości językoznawców takie zjawisko nie wydaje się jednak niczym nowym. Na dziewiętnastowiecznych salonach można było usłyszeć wtrącenia z języka francuskiego, które uznawano za przejaw oczytania i dobrego smaku. Francuskim posługiwali się poeci, arystokraci oraz ludzie nauki, a żeby zabłysnąć przed otoczeniem, należało go zgrabnie wplatać w swoje wypowiedzi.

Od wielu lat środowiska korporacyjne znajdują się w centrum zainteresowań badaczy języka. Pracownicy pisząc maile, rozmawiając przez telefon lub zapoznając się z polityką biura, przyzwyczajają się do języka angielskiego. Ponadto, w miejscach gdzie najczęściej pracują młodzi ludzie, poprawna pisownia spada na dalszy plan – przecież czas to pieniądz (ASAP!). Jak twierdzi prof. Jan Miodek, autorytet w kwestiach poprawnej polszczyzny, winę za angielskie zapożyczenia ponoszą właśnie korporacje: „To raczej wina korporacji. Jeśli można mówić o zaśmieceniu polszczyzny, to właśnie to zjawisko. Co gorsza, tworzone są tzw. ‘hybrydy’ – podstawa słowotwórcza jest angielska, a przedrostek polski, swojski. Tego jest teraz najwięcej. Oczywiście najczęściej wśród tych ‘korpoludków’”.

Czy czystość języka polskiego jest poważnie zagrożona? A może problem jest tak naprawdę wyolbrzymiany? Przecież każda grupa zawodowa posiada swoje własne, zrozumiale tylko dla jej członków słownictwo. Co więcej, według wielu teorii, język powinien się rozwijać (inaczej czeka go los podobny np. do łaciny, która nieużywana, zanikła na kartach historii). Zdaniem profesora Miodka, problem polega na tym, że specyficzny żargon korporacyjny przenosi się z oszklonych biurowców do życia codziennego.

Cóż, dopóki zdzielenie „korpo-szczura” słownikiem będzie zabronione, zatrzymanie tego procesu wydaje się niemożliwe. Na szczęście korporacyjne rozmowy coraz częściej pozostają przedmiotem anegdot, a nowomowę stosuje się w celach prześmiewczych. Dlatego też, jeżeli nie wiesz, co zrobić gdy szef każe ci „szerować kontent na asap!” i pojęcia nie masz, czy to już czas żeby „czelendżować skile” radzimy zachować zdrowy rozsądek i na wszelki wypadek przeczytać dobrą książkę.

(MW)

Pomożemy w tłumaczeniu.Zadzwoń