O przekładzie, w którym nic nie ginie, czyli oda na cześć Stanisława BarańczakaNa łamach naszego blogu pisaliśmy już kilkakrotnie o twórczości Stanisława Barańczaka, ale każda okazja jest dobra, aby popularyzować dzieło tego wybitnego poety, krytyka literackiego, a przede wszystkim tłumacza wszech czasów. A dziś okazja jest nie byle jaka, bo właśnie dzisiaj, 13 listopada, Stanisław Barańczak obchodzi urodziny.

Profesor Jan Błoński, który na literaturze znał się jak mało kto, napisał o nim: „Translatorski talent Stanisława Barańczaka zapiera oddech – czegoś takiego, a raczej kogoś takiego, nie było chyba w dziejach nie tylko naszej poezji.” Istotnie, kto poczyta wielką poezję światową w tłumaczeniach Barańczaka, ten już nie uwierzy w słynny bon mot Roberta Frosta, że „poezją jest to, co ginie w przekładzie”. U Barańczaka nic nie ginie, wprost przeciwnie: każdy żart, każda aluzja kulturowa, każda gra słów, każdy popis językowej ekwilibrystyki, które wydają się nieprzekładalne na inny język i inną kulturę, w jego tłumaczeniu rozkwitają na nowo i okazują się nieraz lepsze i trafniejsze niż w oryginale.

Dokładne omówienie translatorskich osiągnięć Stanisława Barańczaka, którego fenomenalny talent idzie w parze z tytaniczną pracowitością, wykracza poza ramy tego krótkiego tekstu. Być może będzie ku temu okazja w przyszłości. Dziś chciałabym skupić się na jednej tylko antologii poezji o wdzięcznym tytule Fioletowa krowa: antologia angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej. W tomiku tym zebrał Barańczak 333 przykłady wierszy reprezentujących nurt poezji purnonsensowej, niepoważnej, najczęściej „popełnianych” przez wielkich poetów niejako na uboczu ich oficjalnej twórczości. A wszystkie oczywiście w jego mistrzowskim przekładzie. Niech jednak nikogo nie zmyli ten opis: poezja niepoważna wcale nie jest gorsza od tej „poważnej”, i oczywiście wcale nie jest łatwiejsza w tłumaczeniu. Każdy z wierszy zebranych w antologii to małe arcydziełko przekładu, skrzące się dowcipem, zachwycające niezwykłą inwencją rymotwórczą tłumacza, jego umiejętnością wyszukiwania niebanalnych skojarzeń, łatwością bawienia się językiem.

Weźmy na przykład pierwszą strofę takiego oto wiersza Morrisa Bishopa How To Treat Elves:

I met an elf man in the woods,  The wee-est little elf! Sitting under a mushroom tall Twas taller than himself!

A w przekładzie Barańczaka:

Spotkałem skrzata w głębi lasu, Skrzacik-ci był maciupci. Siedział na mchu pod muchomorem Na swojej skrzaciej pupci.

Prawda, że przekład lepszy od oryginału?

Albo taki oto limeryk:

Pewien starszy mężczyzna w Nepalu Osadzony raz został na palu. Pal rozszczepił go na dwie połowy, z których każda klęła się:  'Pół głowy Dam, żem jedną nogą już w szpitalu!’

I tak 333 razy…

Stanisław Barańczak, Fioletowa krowa. Antologia angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej, Wydawnictwo a5, 2007.

ED

O przekładzie, w którym nic nie ginie, czyli oda na cześć Stanisława Barańczaka

Pomożemy w tłumaczeniu.Zadzwoń